22 sierpnia 2017

Ultrakrew

„Jeśli się w coś angażujesz – nigdy nie przegrasz.” Jolanta Blaszkowska-Bastian

Doświadczenia dają moc. Pod warunkiem, że mamy odwagę im się poddać. Za tą odwagą zawsze stoi świadomość konsekwencji, które przyjdzie nam zaprosić pod swój dach.

Nasza decyzja o powołaniu akcji charytatywnej Ultrakrew była prosta. Wynikała z potrzeby wdzięczności za odzyskane życie bliskiej osoby. Początkowo to miała być inicjatywa jednego człowieka. Spełnienie jego obietnicy danej przy łóżku szpitalnym w trudnych okolicznościach. Stało się inaczej. Rodzina, Przyjaciele połączyli siły i powstała Ultrakrew, która dała nam nowe spojrzenie na wartość sportu.

Skąd się wzięliśmy…

Wszystko zaczęło się od dramatycznej walki o życie bliskiej nam osoby, która z dnia na dzień trafiła do szpitala i zapadła w śpiączkę. Lekarze zdiagnozowali u niej bardzo rzadką chorobę krwi. Leczenie i próba wybudzenia ze śpiączki polegały na podawaniu dużej ilości osocza z krwi. 90% osób, które zapada na tę chorobę umiera. W tym przypadku los okazał się łaskawy. Bliska nam osoba nie tylko wróciła do nas, ale również do pełnej sprawności. To właśnie podczas dramatycznych chwil w szpitalu padła obietnica brata dla siostry „Jeśli do nas wrócisz, przebiegnę dla Ciebie polskie wybrzeże”. Wróciła. Obietnica przerodziła się w czyn.

Tak zaczęła się historia Ultrakrwi

Rodzina, Przyjaciele biegacze i nie-biegacze połączyliśmy siły, by razem wypełnić obietnicę Jacka i jednocześnie wspomóc innych. A pomoc ta polegała na dwóch działaniach. Organizowaliśmy zbiórki krwi wraz z naszymi Partnerami RCKiK oraz WCKiK. Zachęcaliśmy też do wsparcia finansowego UCK Gdańsk – ważnej placówki medycznej dla osób chorych na choroby krwi.

Narzędziem był bieg

Zimowy bieg 550 km w 7 dni wzdłuż polskiego wybrzeża, od zachodu na wschód był wyrazem wdzięczności i jednocześnie narzędziem promującym oddawanie krwi. Mieliśmy też marzenie – poruszyć Pomorze. Zależało nam na tym, by ludzie wyszli z domów i zrobili kawałek trasy z nami, dla siebie, dla idei. To było karkołomne, ponieważ w zimowych warunkach domowa kanapa ma dużą moc przyciągania. A wprawienie ciała w ruch jest niemal bolesne. Pomimo trudnych warunków atmosferycznych wiele osób okazało hart ducha i stawiło się, by nas wesprzeć. W tym miejscu chcemy im serdecznie podziękować. Niektóre z tych spotkań były dla nas tak wzruszające, że wrażliwość musieliśmy trzymać pod kurtką.

Dlaczego ULTRAKREW dała nam nowe spojrzenie na wartość sportu?

W naszej ekipie jest kilku ultra maratończyków, którzy swoje biegowe doświadczenia zdobywali w polskich i zagranicznych wyprawach. Nie są nam obce sportowe rywalizacje, adrenalina i przekraczanie granic. W trakcie Ultrakrwi doświadczyliśmy, że kiedy sport służy większym celom, niż osobiste spełnienie nabiera zupełnie innej wartości. Dlatego nasze biegi charytatywne nie są nastawione na współzawodnictwo. Mają integrować ludzi, którzy chcą poprzez wspólną aktywność fizyczną zrobić coś dobrego dla innych. Tworzymy więzi, relacje, wymieniamy się doświadczeniami, przeżywamy wspólnie radość i wkurzenie wysiłkowe. Choć wszyscy na innych częstotliwościach i w innym czasie. I dobrze, dzięki temu można odkryć prawdziwie braterskie i siostrzane instynkty (w sobie i w innych). Biegi komercyjne są cudowne (takie też zorganizujemy) – po prostu wszystko ma swój smak. Od kiedy poczuliśmy, jak smakuje zrobić więcej niż dobry wynik sportowy, zapragnęliśmy mądrze inwestować swój czas.

Dar, którego nie da się kupić

Zdrowie to przywilej, cała reszta jest kwestią naszych chęci i szczypty szczęścia. Gdy jesteśmy zdrowi mamy tyle planów, marzeń, kiedy chorujemy, chcemy wyłącznie jednego – wyzdrowieć. Dlatego bliskie nam są słowa Boba Dylana „Pamiętaj pomagać innym i pozwól innym pomagać sobie.” Naszym bohaterem jest krew. Często to jedyny lek ratujący życie. Nie da się go kupić. Można go wyłącznie dostać od kogoś, kto chce podzielić się sobą. W pierwszej edycji Ultrakrew zebraliśmy prawie 150 litrów krwi.

Zimowa, pierwsza edycja była ekstremalna

To było długie 7 dni. Ponad 550 km polskiego wybrzeża. Ze Świnoujścia do Piasków – czasem biegliśmy, częściej szliśmy… smagani wiatrem, sponiewierani śniegiem i deszczem. Brodziliśmy w wielkim piachu. Fale igrały z nami, jakby uznały, że pojawiliśmy się dla zabawy. Chwila dekoncentracji i punkt był dla fali. Kiedy planowaliśmy akcję nie wiedzieliśmy, że przyjdzie nam się zmierzyć z najgorszym od 20 lat sztormem. W jego efekcie część trasy została zalana i musieliśmy trawersować. Często pokonywaliśmy trudne kawałki klifowe. Niektóre drogi dosłownie zniknęły pod wodą lub zostały zatarasowane przez powalone drzewa. Musieliśmy cofać się w głąb lądu, by w ogóle poruszać się do przodu. Trasy nie dało się zaplanować z zegarkiem w ręku, limity czasowe ulegały modyfikacji. Zrobiliśmy dużo naddatkowych kilometrów. Ale nie poddaliśmy się. Pomimo kryzysów, trudnych warunków atmosferycznych zakończyliśmy akcję w planowanym terminie.

Cóż, bez strachu nie ma odwagi. Często najwięcej ryzykujemy, nie podejmując ryzyka. Niczym papużki nierozłączki na ramieniu siedziały nam nadzieja i niepewność. Wiedzieliśmy czego chcemy i jednocześnie nie wiedzieliśmy z czym się zmierzymy. Dlatego respekt był częścią tego zadania. Paliwem – było poczucie sensu, a marką całego przedsięwzięcia zaangażowanie wszystkich, którzy nas w tym zadaniu poparli. Od Rodzin, Przyjaciół, Sponsorów, Ambasadorów, Partnerów, a przede wszystkich pojedynczych, otwartych na nas ludzi. To oni dawali nam siłę. Kiedy dołączali się na trasie, kiedy przywozili ugotowaną przez siebie zupę lub szli z nami, pomimo przejmującego mrozu. To też ci ludzie, którzy o nas pisali, udostępniali informacje. Osoby, które robiły zbiórki i wpłacały fundusze na konto UCK Gdańsk. A w końcu najważniejsi bohaterowie – Ci którzy oddali krew. Bo prawdziwe rzeczy dzieją się w działaniu – nie w deklaracji.

Sztorm przybiera na sile i zabiera po kawałku plażę, którą idziemy

Jacek na zniszczonej plaży

Przejścia plażą nie było. Musieliśmy odejść od morza i przebijać się drogami w kierunku Władysławowa

Ostatnie 50 kilometrów. W drodze do Piasków towarzyszy nam fantastyczna grupa ludzi z Mierzei Wiślanej i Olsztyna

Nasza ekipa

Każdą akcję tworzą ludzie. Ci ludzie są po to, by zainspirować innych. Nasz zespół w edycji zimowej składał się z 5 walecznych ultra maratończyków (Jacka, Marcina, Ziemka, Macieja, Rafała). Drugi zespół to support: Michał, który z dnia na dzień przestawił życiową zwrotnicę, by być z nami. Marzena – mistrz organizacji. Wojtek – zapewniający bezpieczeństwo na trasie. Magda – wsparcie prawne. I ja – pisząca ten tekst, relacjonująca akcję oraz wszystko, co dzieje się w Ultrakrwi. W tym miejscu korzystam z przywileju i chcę podziękować całej ekipie, jestem dumna, że znam takich ludzi. Ich siłą jest zaangażowanie. Na trasie oddali całych siebie. Dźwignęli się z kryzysów. I choć nigdy wcześniej nie byliśmy zespołem – zaufaliśmy sobie. Kiedy myślę jak to się w ogóle stało? To mam tylko jedną odpowiedz: „Jeśli się w coś angażujesz – nigdy nie przegrasz”

Co dalej z nami…

Już się nie zatrzymamy… Od zimy zorganizowaliśmy kilka zbiórek krwi oraz wspólnych treningów dla chętnych w terenie. To doświadczenie dało początek nowym przyjaźniom, nowym aktywnościom i zmianom.

25 sierpnia rusza letnia edycja Ultrakrew „Każdy ma swój krwiobieg”. Będzie ona przebiegać na Kaszubach. Są dwie trasy: biegowa (start 25.08) i rowerowa (start 26.08). Tradycyjnie każdy może dołączyć na wybranym odcinku. W tygodniu poprzedzającym bieg odbywają się zbiórki krwi na Kaszubach. Tym razem chcemy również pomóc młodemu chłopcu – Kubusiowi Pobłockiemu. To niezwykły walczak. Każdego dnia z determinacją zabiega o samodzielność. Cierpi na porażenie mózgowe, doświadczył wielu operacji i ma za sobą bolesną rehabilitację. A jednak jest bardzo świadomy celu, do którego zmierza. Rozumie koszty fizyczne, emocjonalne, życiowe, jakie musi ponosić. Jest nie do zatarcia. Nie może sobie poradzić tylko z kosztami finansowymi… dlatego zabiegamy akcją o wsparcie finansowe jego rehabilitacji. Szczegóły na https://www.facebook.com/Ultrakrew/
Bo on podobnie jak my, nie chce się zatrzymać w pół drogi…